Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/84

Ta strona została przepisana.

„Wystawimy wspólny rewers“ — odezwał się adwokat. — „Mam przy sobie papier i ołówek, gotów jestem w tej chwili rzucić szkic, a naczelnik może zaufać, że będzie zupełnie prawidłowy i prawomocny.“
Atoli arabszczyzna pułkownika okazała się niedostateczna, a Manzor sam tak był oszalały ze strachu, że nie zrozumiał zupełnie, co dla niego chcieli uczynić. Murzyn spojrzał pytająco na naczelnika, zakołysał długim czarnym ramieniem i wzniesiony miecz błysnął nad jego głową. Ale dragoman wrzasnął coś, co powstrzymało cios i sprawiło, że naczelnik i jego przyboczny oficer spojrzeli po sobie z wyrazem zdziwienia. Inni przysunęli się i stłoczyli dokoła czołgającego się po ziemi skazańca.
Pułkownik nie zrozumiał tej nagłej zmiany, nikt nie mógł domyśleć się powodu, jednemu tylko Stephens’owi instynkt podsunął straszliwe przypuszczenie.
„Ha, nędznik!“ — krzyknął z wściekłością, — „Powstrzymaj język, ty ohydne stworzenie! Milcz! Lepiej umrzeć, tysiąc razy lepiej umrzeć!“
Ale było zapóźno.
Wyszedł na jaw nizki środek, zapomocą którego tchórz pragnął uratować swoje życie.