Strona:PL Doyle - W obronie czci kobiecej.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, to ja we własnej osobie, kobieta, której całą egzystencyę zniszczyłeś.
Milverton się śmiał, ale głos jego zdradzał niepokój i trwogę.
— Byłaś pani upartą — odrzekł — dlaczego doprowadziłaś mnie pani do ostateczności? Zaręczam pani, że ja z własnych pobudek nie uczyniłbym nawet musze żadnej krzywdy, ale każdy człowiek ma swoje interesy, o które dbać musi. Cóż więc mi pozostawało? Podałem cenę odpowiadającą stosunkom majątkowym pani, a pani się uparła i nie wypłaciła mi jej, więc....
— Posłałeś pan listy na ręce mego męża, tego najszlachetniejszego pod słońcem człowieka, którego ja wcale godną nie byłam. Pan zatrułeś mu przez to duszę szlachetną, pchnąłeś do grobu! Pamiętasz pan, jak przedwczoraj w tem samem miejscu błagałam cię na klęczkach o litość, a ty z całem bezlitosnem szyderstwem w twarz mi się roześmiałeś, tak samo, jak próbowałeś tego przed chwilą. Ale teraz drżące twoje wargi zdradzają tchórzostwo. Nie spodziewałeś się pan zobaczyć mnie tu więcej, nieprawdaż? Od owej nocy jednak było jedyną moją myślą stanąć jeszcze raz przed tobą twarz w twarz, oko w oko, no i cóż powiesz na to panie Milvertonie?
Oczy młodej kobiety płonęły gniewem, z twarzy tryskała nienawiść.