Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/107

Ta strona została przepisana.

włosy ciemne, z odcieniem rudawym. W prawej ręce miał szpicrutę ze srebrną rączką.
Zbliżał się zwolna, z twarzą nieruchomą, z groźnem i surewem spojrzeniem, sztywny i nieubłagany, gdyby uosobienie spiżowego przeznaczenia, które stąpa krokiem bezlitosnym.
— Admirale Bruis!
Słowa jego przeniknęły mnie nawskrós. Nigdy jeszcze nie słyszałem głosu tak groźnego, tak złowieszczego. Jasno - niebieskie oczy cesarza pod zmarszczonemi brwiami błyszczały, jak ostrze szabli w świetle słonecznem.
— Jestem, najjaśniejszy panie.
Z szeregu oficerów wysunął się szpakowaty, ogorzały mężczyzna, w mundurze marynarskim. Napoleon uczynił ku niemu trzy kroki, a twarz jego przybrała wyraz tak straszliwie groźny, że ten nieustraszony wilk morski zbladł i spojrzał po stojących dokoła dostojnikach, jak gdyby szukał w nich oparcia.
— Co to ma znaczyć, admirale Bruix — krzyczał cesarz głosem, podobnym do grzmotu — że pan wczorajszego wieczora nie spełniłeś moich rozkazów?
— Widziałem, że burza nadciąga, najjaśniejszy panie. Wiedziałem — ledwie mógł dalej mówić ze wzburzenia — wiedziałem, że okręty są stracone, jeżeli...
— Pan nie masz prawa osądzać moich rozkazów — krzyczał Napoleon od gniewu prawie nieprzytomny. — Czy myśli pan, że pańskie zdanie może się równać z mojem?
— W sprawach żeglugi, najjaśniejszy panie.
— W żadnej sprawie.
— Ale wszakże burza, najjaśniejszy panie, która potem rzeczywiście wybuchła, dowiodła, że miałem słuszność.