Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/112

Ta strona została przepisana.

I rzekłszy te słowa, odchylił zasłony, namiotu i pokazał nam siedm półmisków, na każdym zaś leżało zimne kurczę.
— Ósme będzie także wnet upieczone, a teraz cesarz udał się na przegląd wojska. Będę zatem musiał dziewiąte wsadzić na rożen.
— I tak dzieje się zawsze — rzekł do mnie mój towarzysz, odwracając się od namiotu. — Pewnego razu upieczono dwadzieścia cztery kurcząt, za nim cesarz zażądał obiadu. Wtedy jadł o jedenastej godzinie w nocy. Nie zależy mu wcale na tem, co mu podają do jedzenia, byleby nie musiał czekać. Ryba albo kura i pół butelki wina Chambertin wystarczają mu zupełnie. Dawać mu krem lub ciastka byłoby nierozsądnie, zjadłby je bowiem przed kurczęciem... Ale spojrzyj pan tam czy wiesz pan, co to ma znaczyć?
Stanąłem, wydając okrzyk zdziwienia. W jednej z uliczek, wiodących między namiotami, ujeżdżał groom wspaniałego rumaka arabskiego ostrym galopem. W kącie uliczki stał grenadjer, trzymając na rękach żywe prosię i rzucał je koniowi pod nogi. Prosię kwiczało głośno i uciekało co rychlej, a szlachetny rumak pędził dalej cwałem, nie zwróciwszy na nie uwagi.
— Cóż to ma znaczyć? — zapytałem.
— To Jardin, przyboczny groom cesarza; ujeżdża dla niego wierzchowca. Cesarz nie siedzi zanadto pewnie w siodle i nieraz jadąc konno, pogrąża się w zamyśleniu, tak że koń, który się płoszy, mógłby go łatwo zrzucić. Wierzchowce muszą być przeto dla niego umyślnie tresowane. Najpierw strzela się z armaty tuż przed uchem zwierzęcia, potem obrzuca się je kamieniami, a wkońcu rzuca mu się pod nogi coś żywego, jak pan tu właśnie widziałeś. Dopiero wtedy, gdy koń wytrzyma wszystkie te próby, nie drgnąwszy nawet,