Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/124

Ta strona została przepisana.

— Najjaśniejszy panie, często możnaby sądzić, że znasz po nazwisku wszystkich żołnierzy twojej armji.
— Tych starych wiarusów, którzy byli ze mną w Egipcie, znam przeważnie po nazwisku — rzekł cesarz. — A potem, panie de Laval, jest znów inna szuflada dla kanałów, mostów, dróg, fabryk i innych rzeczy, dotyczących administracji państwu. Ustawodawstwo, sprawy finansowe, Włochy, kolonje, Holandja, to wszystko potrzebuje swojej osobnej szuflady. Dziś, panie de Laval, Francja wymaga od swego władcy więcej aniżeli aby umiał z godnością nosić płaszcz gronostajowy i aby odbywał wielkie polowania w lesie Fontainebleau.
Pomyślałem sobie w duchu, że cesarz ma słuszność. Ostatni z Bourborów, niedołężny Ludwik, ze swojem zamiłowaniem do zewnętrznego blasku i przepychu, nie byłby w samej rzeczy odpowiednim człowiekiem aby po tych wszystkich gwałtownych przewrotach, przywrócić we Francji ład i porządek. Do tego trzeba było bystrzejszego ducha, większej inteligencji i silniejszej dłoni.
— Czy nie podziela pan mego zdania, panie de Laval? — zapytał cesarz, stanąwszy przy kominku. Poruszał głownie końcem swego zgrabnego bucika, nie troszcząc się o to, że dym i płomień czerniły delikatną sprzączkę złotą, zdobiącą jego obuwie.
Potwierdziłem to pytanie.
— Jest to bardzo rozsądnie z pańskiej strony, że pan tu przybył do mnie — rzekł cesarz po chwili. — Pan już dawno miał ten zamiar, wszak prawda? Pan już raz dawniej w gospodzie w Ashford ujął się za mną, gdy pewien młody Anglik wzniósł toast, w którym mi życzył zguby.