Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/16

Ta strona została przepisana.

własny przeraźliwy krzyk trwogi. A między temi obydwoma miastami, w rozległej ciemnej przestrzeni, która ich światła zamykały od północy i od południa, leżał w środku mój zamek, Grobois, zamek moich przodków. Wytężyłem oczy, aby zobaczyć czarny duch jego.
— Tutaj wybrzeże dość samotne — rzekł jeden z majtków. — Tu już niejednego z pańskich towarzyszów wysadziliśmy na ląd.
— Za kogóż mnie właściwie bierzecie? — zapytałem.
— Tego nie powiem — odpowiedział — są rzeczy, o których lepiej wcale nie mówić.
— Uważacie mnie za spiskowca?
— Sami to powiedzieliście. Zresztą myśmy do tego przyzwyczajeni.
— Otóż daję wam słowo honoru, że nie jestem spiskowcem.
— To może więzień uciekający?
— I to nie.
Marynarz przestał wiosłować: obudziło się w nim widocznie jakieś nowe podejrzenie.
— A może pan jesteś szpiegiem Bonapartego?...
— Ja szpiegiem! — wykrzyknąłem z oburzeniem.
W głosie moim był taki wyraz szczerości, że poznał natychmiast, iż był w błędzie.
— Dobrze, dobrze — rzekł — Niech mnie djabli wezmą, jeżeli wiem, kim pan jesteś. Ale szpiega nie wysadziłbym na ląd za żadną cenę.
— Oho — mruknął drugi wioślarz — nie łajcie mi Bonapartego; to nasz najlepszy przyjaciel
— Zdumiałem się, słysząc z ust Anglika takie wyrazy sympatji dla cesarza, ale wkrótce nastąpiło wyjaśnienie tych słów.