Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/23

Ta strona została przepisana.

mógł spędzić tę noc niespostrzeżony, bez przeszkód... Potem mógłbym nazajutrz rano rozmyślać nad tętn, jakby się najlepiej zbliżyć do mego wuja i przy jego pomocy przedstawić nowemu władcy Francji.
Tymczasem wiatr stał się jeszcze bardziej mroźny, a głęboka ciemność rozpościerała się nad morzem. Okręt, który mnie przywiózł z Dover, znikł bez śladu. Od strony lądu ujrzałem w niewyraźnych zarysach szereg niskich pagórków, które w bliskości były jeszcze niższe, aniżeli mi się z daleka w bladem oświetleniu wydawały.
Były to rozprószone wydmy piaszczyste, porosłe trawą i krzakami. Niosąc zawiniątko moje na plecach, z trudem postępowałem naprzód; za każdym krokiem zapadałem w miękki piasek i potykałem się o korzenie. Ale zapominałem o mej własnej niedoli, o mojem przemoczonem ubraniu i poranionych rękach, przypominając sobie cierpienia i nieszczęścia moich przodków. Myślałem także o odległej przyszłości, o moich własnych potomkach, którzy się kiedyś będą krzepić i umacniać na duchu moim przykładem. Albowiem w wielkiej rodzinie losy poszczególnych członków wstępują na drugi plan wobec losów całej rodziny.
Piaski te zdawały się nie mieć końca, a gdy już wreszcie z nich wyszedłem, zacząłem żałować, że się skończyły. Tu bowiem wdziera się morze głęboko w ląd i przemienia całą okolicę w straszliwe trzęsawisko. Grunt stawał się coraz bardziej miękki i błotnisty; póki mnie jeszcze mógł na sobie nosić, ślizgałem się co krok i omal nie padałem; wkrótce zaś zanurzyłem się w nim powyżej kostek i połowy łydek. Gdy stawiałem nogi i wydobywałem je z mułu, słychać było pluskot wody. Najchętniej byłbym wrócił ku owym wydmom piaszczystym, ale straciłem kierunek drogi,