Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/26

Ta strona została przepisana.

Cichutko, na palcach, podsunąłem się jeszcze bliżej do okna i zajrzałem do wnętrza chaty.
Pogodny obraz, jaki tu zobaczyłem, uspokoił mnie zupełnie. Przy dużym kominku, na którym paliło się drzewo, siedział niezwykle piękny, młody mężczyzna i czytał pilnie grubą małą książkę. Szczupła ciemna twarz i długie czarne kędzierzawe włosy nadawały mu wygląd poety lub artysty. Przy żółtem świetle rysy jego wydawały się jeszcze delikatniejsze i wywarły na mnie bardzo miłe wrażenie. Z upodobaniem spoglądałem na jego lekko rozchylone usta, których dolna warga, nieco za gruba, ustawicznie się poruszała jak gdyby powtarzał słowa właśnie przeczytane. Teraz młodzieniec odłożył książkę na stół i przystąpił do okna. Widocznie ujrzał mnie mimo ciemności, zawołał coś do mnie, czego nie rozumiałem i skinął mi ręką na powitanie. Wkrótce drzwi się otwarły i jego wysoka wytworna postać ukazała się na progu chaty.
— Nareszcie — zawołał, chroniąc oczy obiema rękoma przed słotnym wiatrem i piaskiem — myślałem, że dzisiaj już nie przyjdziecie wcale, czekam tu na was już od dwóch godzin.
Zbliżyłem się do niego i blask światła padł mi na twarz.
— Przepraszam pana — rzekłem.
Nie dał mi dalej mówić. Odepchnął mnie silnem uderzeniem pięści, jak wściekły tygrys, jedynym susem skoczył napowrót do chaty i szybko zatrzasnął drzwi.
Te gwałtowne ruchy i to nieprzyjazne zachowanie się młodzieńca były w takiej sprzeczności z jego łagodnym wyglądem i pięknością twarzy, że osłupiałem. Ale zdumienie moje miało wkrótce stać się jeszcze większe.