Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/27

Ta strona została przepisana.

Przez otwór w murze obok drzwi mogłem zajrzeć do izby i mogłem widzieć także ten kąt, gdzie się palił ogień. Tam pobiegł ów nieznajomy młodzieniec; przeszukiwał z pośpiechem keszenie swego ubrania i skrył się pod okapem komina. Widziałem tylko nogi. jego w czarnych pończochach, stojące na cegłach. Potem znów pośpieszył do drzwi.
— Kto pan jesteś? — zawołał głosem wzburzonym.
— Zbłąkany podróżny.
— Zdawał się chwilę namyślać,
— Tu nie znalazłbyś pan wygodnego noclegu.
— Jestem znużony i wyczerpany; spodziewam się, że pan mi nie odmówi przytułku na tę noc; godzinami błądziłem po trzęsawisku.
— Czy spotkałeś pan kogo? — zapytał z żywością.
— Nie.
— Proszą się nieco cofnąć — rzekł. — Jest tu miejsce ustronne, a czasy obecne bardzo niespokojne. Nie można nigdy być dość ostrożnym.
Usłuchałem jego wezwania, on zaś otworzył nieco drzwi, tylko tyle, aby móc głowę wystawić. Długo spoglądał na mnie badawczo.
— Jak się pan nazywa? — zapytał.
— Ludwik Laval — odpowiedziałem. Uważałem za stosowne nie przyznawać się do mego szlachectwa.
— Dokąd pan zdąża?
— Szukam jakiegoś przytułku.
— Przybywa pan z Anglji?
— Jestem z wybrzeża.
Odpowiedzi moje widocznie nie zadowoliły go. Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
— Nie mogę pana wpuścić do domu — rzekł.
— Ale...