Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/48

Ta strona została przepisana.

— Zdaje mi się, że je rozumiem — odpowiedział jego towarzysz z uśmiechem.
— Każdej chwili mogą tu przybyć; pies wyrwał się ze smyczy i pobiegł naprzód; oni z pewnością przybędą tutaj; wszak niema żadnej innej chaty na trzęsawisku.
— Tak jest, oni przybędą tu na pewno.
— A więc uciekajmy szybko; może nam się jeszcze uda umknąć w ciemności.
— Nie, zostaniemy tutaj.
— Szaleńcze, możesz poświęcić twoje własne życie, ale nie moje. Zostań tu, jeżeli chcesz, ja odchodzę.
Z ramionami w dół spuszczonemi pobiegł ku drzwiom, wyglądał jak obraz bezsilnej rozpaczy. Ale stary zastąpił mu drogę i zatrzymał go ruchem tak rozkazującym, że młody człowiek cofnął się w tył.
— Lucjanie — rzekł do niego — jesteś głupcem oszukanym... Rozumiesz mnie? Nędznym głupcem, wystrychniętym na dudka.
Lesage osłupiał, usta zwisły mu na dół, kolana zachwiały się pod nim. Nagle rozjaśniło mu się w mózgu.
— A więc ty, Karolu — wybełkotał z trudnością — ty jesteś szpiegiem?
— Tak jest, jestem nim, — odpowiedział stary i zaśmiał się cicho, śmiechem strasznym, od którego krew mi w żyłach zastygła.
— Ty jesteś szpiegem policyjnym, ty, który byłeś duszą naszego sprzysiężenia, członkiem najściślejszego komitetu, naszym przywódcą! To rzecz niemożliwa, Karolu! — Zdaje mi się, że już nadchodzą. Pozwól mi odejść stąd, zaklinam cię, wypuść mnie z tej chaty.
Ale starzec potrząsnął głową, twarz jego pozostała niewzruszona jak z głazu.