Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/55

Ta strona została przepisana.

w ciemność. Potem powrócił, zmierzył mnie bystrem spojrzeniem od stóp do głowy, a uśmiech szyderczy igrał na jego ustach.
— Tak tedy, mój drogi panie — rzekł — widział pan bardzo zajmujące żywe obrazy i może pan mi być wdzięczny za to barwne widowisko.
— Jestem rzeczywiście pańskim dłużnikiem — odpowiedziałem, przejęty naprzemian uczuciem wdzięczności i głębokiego wstrętu. Sam nie wiem, jak mam panu dziękować.
Szydercze oczy starca spojrzały na mnie jakoś dziwnie.
— Będzie pan miał jeszcze dość sposobności okazać mi swoją wdzięczność — rzekł. — Tymczasem nie może pan uczynić nic lepszego, aniżeli pójść ze mną, ponieważ jesteś tu obcy i ja odpowiadam za twoją osobę. Zaprowadzę, pana tam, gdzie będziesz mógł bezpiecznie wypocząć i spędzić spokojnie resztę nocy.

VI.
PODZIEMIE.

Ogień na kominie zgasł, a mój opiekun zdmuchnął lampę. Opuściliśmy ten dom grozą przejmujący, a gdyśmy uczynili kilka kroków, straciliśmy go z oczu. Wiatr ucichł, tylko padał deszcz drobny, przejmujący. Gdybym był sam, byłbym znów w krótkim czasie zabłądził i stał nieporadny, nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić, jak wtedy, gdy mnie wysadzono na brzeg. Mój towarzysz jednak szedł naprzód śmiałym i pewnym krokiem; widocznie znał dobrze okolice i orjentował się według pewnych wskazówek, których ja nie widziałem albo nie znałem. Wlokłem się za nim z trudem,