Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/61

Ta strona została przepisana.

łem tylko jednej rzeczy, spać, spać długo, jak najdłużej.
Nie wiem, jak długo już byliśmy w drodze; szedłem jak gdyby we śnie automatycznie obok mego towarzysza i zbudziłem się z mego półsennego stanu dopiero wtedy, gdy się zatrzymał nagle. Deszcz ustał, a chociaż jeszcze gęste obłoki zasłaniały księżyc, niebo już się zaczęło nieco wyjaśniać; można już było przynajmniej widzieć na odległość kilku kroków.
Przed nami znajdowała się opuszczona kopalnia; na jej brzegach rosły krzaki jeżynowe i paproć. Mój przewodnik obejrzał się dokoła badawczo i poszedł potem, między rozprószonemi krzakami, aż do skały kredowej, pochwycił ją i przeciskał się między krzakami a ścianą, aż dalsze posuwanie się naprzód wydawało się wprost niemożliwe.
— Czy widzi pan jakie światło w pobliżu? — zapytał.
Obejrzałem się dokoła, ale nic nie widziałem.
— Dobrze — rzekł — idź pan naprzód, ja pójdę za panem.
Gdy się odwróciłem, musiał on widocznie jakiś krzak wyrwać albo odgiąć na bok: wśród białej ściany ukazał się przedemną czarny otwór.
— Wejście jest wąskie — rzekł — ale wewnątrz droga rozszerza się.
Wahałem się chwilę. Dokąd prowadzi mnie ten zagadkowy człowiek? Czy mieszkał w jaskini jak dzikie zwierzę? Czy też chciał mnie wciągnąć w zasadzkę? Przy srebrnej poświacie księżyca, który się nareszcie wyswobodził z gęstej opony chmur, ukazał się ten tajemniczy otwór groźny i budzący trwogę.
— Teraz, mój drogi panie, nie może pan się już