Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/67

Ta strona została przepisana.

Towarzysz mój, zamiast mi odpowiedzieć, wybuchnął cichym śmiechem, jemu właściwym. Ujął mnie za rękę i wprowadził mnie do obszernego sklepionego pokoju. W pośrodku niego stał stół, nakryty z pewną wytwornością, a przy nim siedziała na niskim fotelu młoda dziewczyna, z książką w ręku. Za naszem przybyciem podniosła się z miejsca. Na wysokiem wysmukłem ciele osadzona była mała głowa; twarz miała oliwkową, oczy żywe czarne, nos prosty i foremny, usta purpurowe. Odrazu rzuciła mi spojrzenie nieprzyjazne.
— Sybillo — rzekł do niej gospodarz — oto twój kuzyn przybyły z Anglji, Ludwik de Laval. A to, mój drogi siostrzeńcze, moja jedyna córka, Sybilla Bernac.
Słowa te zatamowały mi oddech w piersiach.
— A więc pan jesteś... — wyjąknąłem z trudem.
— Jestem Karol Bernac, brat twej matki.
— Pan jesteś moim wujem Bernac? — zawołałem. — Dlaczego nie powiedziałeś mi pan tego pierwej?
— Chciałem jakiś czas swobodnie się tobie przypatrywać. Rad byłem zobaczyć, co wychowanie angielskie zrobiło z mego siostrzeńca. Przyznaj także, drogi chłopcze, że nie byłbym mógł tej nocy tak skutecznie bronić twego życia, gdyby moi towarzysze wiedzieli o naszych stosunkach rodzinnych. A teraz pozwól mi, abym cię powitał serdecznie na ziemi francuskiej i abym ci wyraził ubolewanie z powodu niegościnnego przyjęcia, jakie cię w ojczyźnie spotkało. Sybilla pomoże mi wynagrodzić cię za nie.
I uśmiechnął się filuternie do swej córki, która jednak nie przestawała patrzeć na mnie chłodno i nieprzyjaźnie.
Obejrzałem się dokoła i zwolna obudził się w mej pamięci obraz tego obszernego pokoju z jego ścianami,