Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/87

Ta strona została przepisana.

Odwróciłem teraz uwagą moją od krajobrazu, ku huzarom, którzy jechali obok mnie, raczej jako moja gwardja przyboczna, aniżeli jako eskorta. Byli to przecież, pominąwszy patrol tej nocy, pierwsi żołnierze napoleońscy, których miałem sposobność widzieć. Z ciekawością i podziwem przypatrywałem się tym żołnierzom, którzy swoją dyscypliną i męstwem szybko wsławili się w całym świecie. Przy paradzie nie mogliby się popisywać swojemi skromnemi mundurami i swojem uzbrojeniem, ale te poplamione płaszcze, zabłocone buty i wytarte pasy bawole świadczyły o trudach i znojach ciężkiej a pełnej sławy służby w polu.
Były to niskie, lekkie postacie, z twarzami ogorzałemi i dużemi wąsami i bokobrodami; wielu z nich nosiło kolczyki w uszach. Najbardziej zdziwił mnie silny zarost jednego młodziutkiego żołnierza, który zresztą wyglądał jak pacholę; gdy mu się jednak bliżej przyjrzałem, odkryłem, że jego marsowe bokobrody były zrobione z czarnego wosku, przytwierdzonego do twarzy. Młody porucznik zauważył moje zdziwienie i rzekł mi, aby mi to wytłumaczyć:
— Widzę, że pana wprawia w zdziwienie sztuczna broda tego młodego żołnierza, ale ten chłopiec ma zaledwie siedmnaście lat, a my nie możemy na to pozwolić, aby jego dziewczęca twarz wyglądem swoim psuła ogólną harmonję. Twarze takie źleby wyglądały w szeregach,
— To najgorsze, poruczniku — rzekł młody huzar, mieszając się bez ceremonji do rozmowy, jak to było zwyczajem w armji Napoleona — że gdy jest gorąco, wosk bardzo rychło topnieje.
— Tak, tak, Kasprze, za rok lub dwa lata pożegnasz się z twoją brodą woskową.
— Do tego czasu pożegna się już może nawet ze swoją głową — odezwał się kapral, a wszyscy rozśmiali