Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/36

Ta strona została uwierzytelniona.

cego wartownika i dnie cale przepędzał, strzegąc bramy swej siedziby.
Przechodząc tamtędy wieczorem, zdarzało mi się widzieć jego ciemną, posępną sylwetkę, ukrywającą się w cieniu drzew i czułem na sobie jego podejrzliwe, przenikające spojrzenie.
Widząc jego niezgrabne nerwowe ruchy, niespokojne oczy, kurcze twarzy, żal mi było nieszczęsnego starca. Niktby nie pomyślał, że ten zgarbiony, chowający się człowiek, był niegdyś dzielnym oficerem, niejednokrotnie odznaczał się na polu bitwy i odwagą swą zdumiewał zwierzchników i podwładnych.
Mimo czujności generała Levisa, widywaliśmy się często z naszymi przyjaciółmi.
Parkan za domem wybudowano tak niedbale, że z łatwością można było odjąć parę desek. W ten sposób utworzyliśmy wyłom w twierdzy, przez który można było niepostrzeżenie wysunąć się z parku.
Pewnego razu oczekiwałem na Gabrjelę w pobliżu tajemnego przejścia; wkrótce ukazała się moja dziewczyna i poszliśmy razem na przechadzkę.
— Jakże tu pięknie! — zawołała Gabrjela, obejmując wzrokiem rozległy widok, który roztaczał się przed naszemi oczyma. — Ach, John, czemuż nie możemy unieść się na tych falach, zostawiając na brzegu wszystkie nasze kłopoty i zmartwienia!
— Jakież to zmartwienie chciałabyś tu zosta-

— 32 —