Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/39

Ta strona została uwierzytelniona.

żywo Gabrjela, — nie czyń pan tego! — Wywiózłby nas wszystkich stąd podczas ciemnej nocy i nie zobaczylibyśmy się nigdy w życiu. Prócz tego, nie przebaczyłby nam nigdy, że pokryjomu wychodziliśmy z parku.
— Nie sądzę, aby był tak okrutny, — odparłem. — Na twarzy jego maluje się wprawdzie surowość, lecz oczy pełne są dobroci.
— Jest najlepszym, najczulszym ojcem, — przerwała mi Gabrjela, — ale gdy mu się kto sprzeciwia lub nie słucha go, staje się strasznym. Nigdy nie widział go pan takim i mam nadzieję — nie zobaczy; ta właśnie niezwykła siła woli, oraz chęć zwyciężania wszelkich przeszkód, sprawiły, że ojciec był tak dzielnym oficerem; zapewniam pana, że w Indjach ceniono go wysoko. Żołnierze bali się go, ale poszliby za nim w ogień.
— A czy wówczas miewał już te ataki nerwowe?
— Od czasu do czasu, ale w daleko lżejszym stopniu. Zdaje mi się, iż ojciec myśli, że niebezpieczeństwo, oddawna mu grożące, z każdym rokiem staje się coraz bardziej nieuniknionem.
— Droga Gabrjelo, — rzekłem, — spójrz na ten prześliczny krajobraz, na to wielkie, błękitne morze; czyż wszystko nie mówi tu nam o pięknie i spokoju? Dokoła nas żyje lud prosty i bogobojny, niezdolny nikomu wyrządzić krzywdy. W pobliżu — duże miasto, w którem znajdują się instytucje, utrzymujące w kraju ład i spokój. O dziesięć mil

— 35 —