Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

funty miesięcznie — to suma, jak dla mnie, olbrzymia, nie wynagrodziłyby mi one wszakże utraty spokoju i zatracenia duszy.
Jasno zdawałem sobie sprawę, że nad generałem i jego domem ciąży jakieś przekleństwo i że spaść musi na tych, którzy je na siebie ściągnęli, nie zaś na przykładnego prezbiterjanina, który zawsze szedł ciernistą drogą cnoty.
To straszliwe dzwonienie wciąż rozlegało mi się w uszach; bałem się sam zostać w korytarzu, czując, że oszaleję, jeśli usłyszę je raz jeszcze. Szukałem tylko sposobności, by módz opuścić służbę u generała.
Okazało się jednak, że nie potrzebowałem prosić o uwolnienie mnie. Sam generał wymówił mi miejsce. Stało się to w końcu września. Powracałem ze stajni, gdy nagle zobaczyłem jakiegoś draba, który skakał na jednej nodze po wielkiej alei i podobniejszy był do olbrzymiej wrony, niż do człowieka.
Pomyślałem wówczas, że to jeden z tych łotrów, o których mówił generał; schwyciłem więc za kij, chcąc rzucić się na niego, on jednak zrozumiał widocznie, co chcę uczynić, wyciągnął bowiem niezmiernie długi nóż, i straszliwie przeklinając, ryknął, że zabije mię, jeżeli nie zejdę mu z drogi.
Nadszedł na to generał.
— Schowajcie nóż, kapralu, — krzyknął, — oszaleliście chyba ze strachu!
A zwracając się do mnie dodał:

— 60 —