Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/80

Ta strona została uwierzytelniona.

nych towarzyszy podróży, i napewno obwiniają ich teraz o nieszczęście, jakie się nam przytrafiło.
W tej chwili wszedł do jadalni pomocnik kapitana; podziękowawszy nam za gościnność, zwrócił się do swego zwierzchnika:
— No, a co pan teraz powiesz, kapitanie? Czyż nie mówiłem panu, że stanie się nieszczęście, jeżeli przyjmiemy tych trzech czarnych na pokład naszego statku?
Kapitan roześmiał się na cały głos:
— Widzicie panowie? — zawołał, zwracając się ku nam.
— Wszystko to mogło się nie na śmiech dla nas skończyć, — porywczo odrzekł pomocnik. — O mało co nie zginęliśmy wszyscy.
— Chce pan powiedzieć, — zauważyłem, — że wszystkie nieszczęścia należy przypisywać tym biednym pasażerom?
— Dlaczego „biednym“, sir? — zapytał ze zdziwieniem.
— Ponieważ z pewnością utonęli, — odpowiedziałem.
Z niedowierzaniem wzruszył ramionami. Po chwili zaś dodał:
— Ludzie tego rodzaju nigdy nie toną. Opiekuje się nimi ojciec ich, djabeł. Nie widział pan chyba, jak wśród największego niebezpieczeństwa, z niezwruszonym spokojem kręcili sobie papierosy. To chyba zawiele. Nie dziwię się, że ludzie cywilni nie rozumieją, co to oznacza, ale kapitan, żeglujący po morzu od dzieciństwa, powinienby wie-

— 76 —