Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T1.pdf/17

Ta strona została skorygowana.

tatu. Kiedy po skończonej rozprawie wróciłem do domu, matka zawołała: — Bój się Boga, Arturku, a tobie kto tak oko podbił? Na co odparłem z dumą: — Niech mama lepiej pójdzie zobaczyć podbite oczy Edzia Tulloch‘a. Raz jednak spotkała mnie dobrze zasłużona nauczka, gdym zbyt pochopnie wyzwał do walki chłopca szewskiego, który zjawił się na naszem boisku, wysłany oczywiście przez swego majstra. Trzymał on w ręku torbę skórzaną z ciężkiem buciskiem w jej wnętrzu i tą bronią zajechał mnie tak dzielnie przez łeb, żem runął na ziemię prawie bezprzytomny. Była to potrzebna lekcja. Muszę jednak zaznaczyć, że moja zaczepna zapalczywość nigdy nie zwracała się ku słabszym, że przeciwnie często stawałem dobrowolnie w ich obronie.
Dwa zdarzenia z tych czasów zasługują na wzmiankę. Liczni londyńscy przyjaciele mego dziadka mieli zwyczaj odwiedzać nas w przejeździe przez Edynburg, ku wielkiemu zakłopotaniu mych rodziców, by się dowiedzieć „jak sobie Karol radzi“. Jednego z takich gości pamiętam dobrze z czasów mego wczesnego dzieciństwa. Był on wysoki, białowłosy i bardzo uprzejmy. Jakkolwiek byłem wtedy bardzo małym chłopcem, myśl, żem siedział na kolanach Thackeray‘a, sprawia mi wielką przyjemność. Miał on wielki podziw dla mej matki, jej szarych oczu irlandzkich i jej żywości celtyckiej; co prawda, umiała ona zyskać sympatję i przychylność wszystkich, z którymi los ją spotkał.
Drugie zdarzenie pozwoliło mi podpatrzeć zaczą-