Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T1.pdf/55

Ta strona została skorygowana.

statku był czysty jak na jachcie; naogół statek odbiegał bardzo od mojego uprzedniego wyobrażenia. Zaraz na wstępie zaskoczyła nas burzliwa niepogoda, tak, że ledwie zdołaliśmy się schronić na czas do portu w Lerwick przed nadciągającym huraganem takiej siły, że o mało nie zerwał naszego statku z kotwicy. Gdyby nas był dopadł o kilka godzin wcześniej, bylibyśmy na pewno stracili łodzie, bez których statek wielorybowy jest do niczego. Dopiero 11 marca wypogodziło się o tyle, że mogliśmy puścić się w dalszą drogę. Do tego czasu zebrało się w małej zatoce jakieś dwadzieścia statków, tak, że wyprawa nasza przybrała poważne rozmiary. Pomienionej nocy statek nasz musiał szukać schronienia w wąskiej zatoce jednej z małych wysepek okolicznych. Następnego dnia udałem się na brzeg i błądziłem po wysepce, spotykając dziwne, pół-barbarzyńskie, lecz bardzo uczynne postacie wyspiarzy, nie mających pojęcia o świecie. W drodze powrotnej na statek wiodła mnie dzika dziewczyna, niosąca pochodnię, gdyż przedzieranie się między torfowiskami groziło niebezpieczeństwem utonięcia. Do dziś stoi mi w pamięci jej postać, jej długie, skołtunione, czarne włosy, jej gołe nogi, brudna poplamiona kiecka i dzikie rysy twarzy, zaostrzone w blasku pochodni.
Pierwszą moją niespodzianką co do strefy podbiegunowej była szybkość z jakąśmy się dostali w jej obręb. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że jest nam ona tak bliską. O ile pamiętam, w cztery dni do opuszczeniu wysp Szetlandzkich, znaleźliśmy się wśród płynącej kry lodowej. Jednego poranku zbudzi-