Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T1.pdf/58

Ta strona została skorygowana.

nam niewiele do roboty. Mimo to o świcie trzeciego dnia kwietnia, załoga statku udała się na pole lodowe dla zbierania krwawego żniwa. Robota to haniebna i brutalna, lecz w istocie niewiele różna od tej, której wyniki zaopatrują nasz stół w mięso. A jednak te szkarłatne kałuże na wyiskrzonej bieli lodowcowej, pod spokojnym, milczącym błękitem nieba podbiegunowego, zdały się być jakimś rażącym wstrętem. Lecz nieubłagany popyt pociąga za sobą nieubłaganą podaż i te biedne foki śmiercią swoją pomagają do życia długiemu szeregowi marynarzy, robotników w dokach, garbarzy, skórników, handlarzy łoju i oleju, którzy zajmują miejsce pośrednie między tą doroczną rzezią i tymi, którzy nabywają przerobione i wykończone artykuły.
Pamiętam dobrze ten pierwszy dzień łowów na foki, wskutek przypadków, których doświadczyłem. Jak już wspomniałem panowała dość silna burza, która pędząc jeden lodozwał na drugi czyniła pobyt na polu lodowem niebezpiecznym, zwłaszcza dla człowieka tak niedoświadczonego, jak ja. Dlatego kapitan nakazał mi wrócić na pokład w chwili, kiedy wraz z innymi drapałem się przez przedmoście. Moje prośby i przekonywania nie zdały się na nic, tak, że w końcu usiadłem na poręczy przedmościa w jak najgorszem usposobieniu, zwiesiwszy nogi na zewnątrz, kołysząc się w takt rozchybotanego statku. Nie zauważyłem jednak, że siedziałem na cienkim płacie lodu, którym wierzch poręczy był pokryty; nagle, w pewnej chwili, gdy podmuch wichru wyniósł statek tak wysoko, że znalazł się on pod kątem ostrym, zjechałem prościutko w odmęt morza, dając nurka między dwa łomy