Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T1.pdf/62

Ta strona została skorygowana.

stwa; rzadko grozi ono ze strony wieloryba; bezpieczeństwo zależy od normalnego odkręcania się liny, którą nawija zawsze specjalnie trzymany w tym celu zawodowy nawijacz; o ileby lina się splątała i zaczepiła o któregoś z wiosłujących, jest on stracony i chyba tylko przecięcie liny mogłoby go uratować, choć i to jest bardzo wątpliwem, gdyż zanimby to nastąpiło, ofiara byłaby już zbyt głęboko w wodzie.
— Stój! — krzyknął raz w takim wypadku harpuniarz na wioślarza, który zamierzył się nożem na linę, — większy pożytek z ryby, niż z topielca dla wdowy! Brzmi to bardzo cynicznie, lecz zdanie to zawiera dużo praktycznego sensu.
Łódź, z której wypada harpun, nie ma nic więcej do roboty. Natomiast „lancowanie“, to znaczy dobijanie wieloryba długiemi lancami stalowymi trwa dłużej, stąd jest bardziej zajmującem. Przez jakieś pół godziny jest się tak blisko schwytanego wieloryba, że można go dotykać dłonią. Ma się wrażenie, że wieloryb jest zupełnie nieczuły na ból, gdyż najmniejszym ruchem nie reaguje on pchnięcia długiemi lancami. Lecz instynktownie trzepie on swym ogonem i usiłuje uderzyć nim w łódź, podczas gdy wioślarze, wiedzeni również instynktem samozachowawczym, starają się trzymać łódź wzdłuż jego boku i jak najbliżej głowy. Lecz raz okazało się, że nawet ta pozycja nie jest wolna od niebezpieczeństwa, gdyż wieloryb uniósł w górę swą olbrzymią płetwę boczną, pod którą nagle znalazła się nasza łódź. Jedno uderzenie tej płetwy posłało by nas na dno morza i nie zapomnę nigdy ruchu naszych rąk,