Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/73

Ta strona została skorygowana.

sumę pieniężną na cele dobroczynne, udałem się do obozu jeńców, z myślą udzielenia im jakiejś pomocy. Obóz ten był na torze wyścigowym, opasanym drutem kolczastym; jeńcy przedstawiali obdartą i brudną ciżbę, lecz jednocześnie umieli oni zachować godność i postawę ludzi wolnych. Było tam kilka twarzy dzikich i okrutnych, zwłaszcza wśród mieszańców rasy białej i czarnej, lecz naogół były to typy męskie w całem tego słowa znaczeniu. Było między nimi wielu, których włosy przypominały lwie grzywy. Z kolei udałem się do namiotu chorych. Kilku siedziało po kątach w ponurem milczeniu, zaś jeden miotał się w jakiemś delirium, plotąc przytem bez sensu, co wywoływało na usta innych wymuszony, nieszczery śmiech. W jednym rogu siedział człowiek ciemnej cery i bardzo dumnego wejrzenia, który złożył poważnie uprzejmy ukłon, dziękując za wręczone papierosy. Jeśli się nie mylę, musiał to być jakiś potomek Hugenotów.
Mniej więcej w tydzień, 26 marca, przyszedł rozkaz opuszczenia Capetown; w dwa dni później dotarliśmy do East London, gdzieśmy wysiedli na ląd; tam ku memu wielkiemu zdziwieniu spotkałem Leona Trevor’a, słynnego aktora - amatora, który pełnił służbę oficera pilnującego transportu. Mimo jego wysiłków, nasz materjał szpitalny został podzielony na dwie części, z których każdą władowano na inny pociąg, tak, że gdyśmy dotarli do Bloemfontein po kilku dniach podróży, nie mogliśmy się doszukać jednej części, która poprostu utonęła w stosach transportu. Nigdy nie zapomnę niektórych nocy tej podróży, kiedy olbrzymi