Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/74

Ta strona została skorygowana.

pociąg gnał z hukiem w śród ciemności, rozświetlanej tylko ogniami, płonącemi wzdłuż toru kolejowego; na tle tych ognisk majaczyły sylwety czarnych postaci, wołających — Kto jedzie?!, na co z wagonów odpowiadano gromko „Kamerończycy“, gdyż jechaliśmy w towarzystwie tego słynnego pułku. Cudowną jest atmosfera wojny. Kiedy nastanie wieczny pokój, świat zyska wiele, lecz straci źródło jedynych w swoim rodzaju wrażeń.
Płaskowyż Afryki południowej, zwany „veldt“, przedstawia dziwny i niezwykły widok; przeważnie ścielą się olbrzymie równiny z pagórkami o płaskich szczytach, które są pozostałością jakiegoś nieznanego momentu geologicznego. Równiny te są tak jałowe jako pastwiska, że nie mogą być bardzo zaludnione. Małe, białe farmy, każda ze swym gajem eukaliptusowym i swoją groblą, są rozrzucone tu i owdzie. Kiedyśmy przekroczyli granicę Wolnego Państwa (Free State) przez most tymczasowy, na prędce sklecony obok ruin dawnego, zauważyliśmy, że z wielu tych małych domów powiewały białe chorągiewki. Wszyscy byli w dobrem usposobieniu, mieszczanie i żołnierze, dopiero późniejsza walka podjazdowa zmieniła to wszystko.
Drugiego kwietnia, o jakiejś piątej popołudniu, przybyliśmy nareszcie do stolicy Wolnego Państwa; wyznaczono nam miejsce poza miastem, na ogromnem błoniu, pokrytem wszelkiego rodzaju namiotami i zagrodami dla zwierząt. Mówiono, że w pobliżu czai się znaczna siła Burów, którzy przed kilku dniami odcięli pod Sanna Post jedną naszą kolumnę. Jakiś oddział