Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/75

Ta strona została skorygowana.

wychodził właśnie z miasta, więc postanowiłem się wybrać pod jego osłoną, pospołu z Gwynne’m, którego poznałem w Egipcie i słynnym podróżnikiem Claude de Crespigny; konia użyczył mi jakiś artylerzysta i ruszyliśmy w nadziei, że coś zobaczymy. Niestety zawiodła nas nadzieja, gdyż Burowie umieją się chować, gdy się ich szuka i pokazywać się, gdy się ich nie szuka. Tak więc, prócz dobrej kompanji, trzeba było wracać z niczem. Lecz dobra kompanja to wielka pociecha na terenie wojny. Na jej brak nie mogłem narzekać, gdyż spotkałem wielu starych i dobrych znajomych, dziennikarzy, lekarzy i wojskowych. Biedak Knight, zraniony w jednej z pierwszych bitew, leczył się jeszcze w szpitalu; lecz miłą i dzielną grupę stanowili Julian Ralph, stary korespondent amerykański, Bennett Burleigh, który pamiętał niejedną kampanję, mały Melton Prior, który wyglądał jak typowy dyrektor szkolny, czarnooki Donohne z pisma „Chronicle“, Paterson z Australji i wielu innych. Lecz nie wiele miałem czasu na korzystanie z ich towarzystwa, gdyż zaraz po przybyciu, odnalazłem ku mej radości zaginioną część naszych przyborów i materjału, więc zwołałem mych ludzi i pracowaliśmy cały dzień, tak, że pod wieczór nasz szpital był gotowy na przyjęcie chorych i rannych, którzy poczęli napływać w dwa dni później. Zaczęła się ciężka praca.
Obozowisko nasze rozbiliśmy na błoniu, w którego środku był piękny pawilon, przeznaczony dla najciężej rannych. Wokół tego pawilonu wznieśliśmy wkrótce szereg namiotów, dgyż mieliśmy poddostatkiem mater-