Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/82

Ta strona została skorygowana.

buzowatym uśmiechem w oczach i na pięknej twarzy, gotów zda się do psoty, jak ulubiony żak szkolny; drugi surowy i ponury, cały w brwiach i potężnym nosie, ze skórą łuszczącą się na spalonej twarzy, barwy ceglastej. Pierwszy, to generał dywizji Pole-Carew; drugi to brygadjer Stephenson. Obydwaj należą do „nowo odkrytych“ ludzi.
Niedaleko zatrzymuje się inny, godny uwagi. Barczysty, szerokich ramion, z czarną, równo uciętą, czarną brodą, spływającą na piersi, z ręką na temblaku, postać średniowiecznego rycerza. To Crabbe z Gwardji Grenadjerów. Zatrzymał konia na chwilę; gwardziści defilują przed nim długim szeregiem.
— Mam dość na dziś — cztery kule. Mam nadzieję, że piąta mnie ominie.
— Pan powinien być teraz w szpitalu.
— Mam co do tego swoje własne zdanie.
Wspina konia ostrogą i odjeżdża za swymi ludźmi.
Radość patrzeć na tych młodych oficerów Gwardji. Nie znać po nich, że to dandysi salonów z Mayfair, arystokratycznej dzielnicy Londynu. Sześć miesięcy spędzili w granicach afrykańskiego weldt’u, walcząc od Belmont do Bloemfontein. Ruchy ich wytworne, strój czysty, nieskazitelny. Ta sama dbałość o wygląd zewnętrzny.
Patrzymy przez lunetę. Na lewo, na samym końcu horyzontu coś się porusza. To jadąca na koniach piechota Huttona; jest ich kilka tysięcy; oskrzydlają pozycję od strony lewej, gotowi złamać jego zapęd w tamtą stronę. Dalej, poza nimi oddziały „Konnej Pie-