Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/91

Ta strona została skorygowana.

smuga dymu wykwitła nad dachem, jak gdyby dom był w ogniu. „Doskonale“.
Właśnie, gdyśmy myśleli, że się skończy na tej jednostronnej grze, rozległ się nagły świst: „Whiiiii...“ zakończony głuchem „Uuuuff!“ Jakieś pół sąga ziemi wylatuje w powietrze na sto sążni w górę, tuż przed naszą baterją. Artylerzyści tyle sobie robią z tego, co z padającego ziemniaka.
„Whiiii — uuufff!“ pięćdziesiąt sążni przed baterją.
„Bumm! Bumm!“ odpowiadają działa angielskie.
„Whiiii — uuufff!“ — tym razem pięćdziesiąt sążni poza baterją. Następny pocisk napewno trafi w baterję. Puszkarze robią swoje, jakby ich to nic nie obchodziło. „Whiii — uuufff!“ Prosto między działa tym razem! Kurzawa skryła obydwa działa. Ilu naszych padło!! Kurzawa rzednie — wszyscy, co do jednego, zajęci dalszą pukaniną, jakby nigdy nic!
Strzał za strzałem, pocisk za pociskiem, zaczem poczynają latać różne; jedne pękają w powietrzu, wydając najpierw świst a potem przeraźliwy dźwięk metaliczny, coś w rodzaju „Whiiiii — tang!“, zaczem olbrzymią przestrzeń gruntu zakrywa kurzawa od padających kawałków szrapneli. Ale puszkarze nie zwracają na to uwagi. Ich nic nie wzruszy, chyba rozbicie działa, przy którem wtedy padają. Lecz pociski stają się coraz trafniejsze i tylko cud jakiś chroni naszych. Raz tylko zauważyłem, jak jeden z nich odrzucił w tył głową, gdy pocisk padł przed nim. Inni zdali się poprostu automatami. Wreszcie jednak dowodzący oficer