Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/94

Ta strona została skorygowana.

„Oczywiście! Głowy na pokaz!“ rozlegają się krzyki z drugiego szeregu. O co im właściwie chodziło, nie wiem, ale oficer ich rozgniewał się nie na żarty. „Milczeć!” woła odwracając w tył swą czerwoną twarz. „Za wiele rozkazów! Rozkaz przy mnie. Ludzie jego układają się na ziemi. Słońce zapada nisko. Widocznem jest, że zamierzony atak piechoty nie dojdzie do skutku. Jeden z wielkich pocisków przelatuje nad naszemi głowami, hucząc, jak oddalony pociąg w tunelu.
Obok przejeżdża człowiek z noszami przerzuconemi przez ramię. Koń, kasztan, sadzi w susach obok dział i dociera do brzegu pola kukurydzy. Ścigam go oczyma i mam przekonanie, że lada chwila koń wraz z jeźdźcem padnie. Nagle jeździec zeskoczył z konia. Po chwili ukazuje się dwóch ludzi, niosących nosze, jeździec obok nich na koniu. Ponieważ miałem bandaż w kieszeni, posunąłem się ku nim.
— Czy doktór widział już rannego?
„Nie”. Złożyli nosze na ziemi. Twarz rannego zakryta chustką.
— Gdzie rana?
— W ramieniu.
Odkryłem koszulę i tuż pod skórą zobaczyłem kulę z Mauzera, która zamiast przebić, spełzła po kości. Nic łatwiejszego, jak wydobyć ją, lecz należy to zrobić w szpitalu. Nic groźnego.
— Nic panu nie będzie. Jak nazwisko?
— Smith. Z Nowej Zelandji.