Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/96

Ta strona została skorygowana.

w jakim balon się posuwał. Zajęliśmy wkrótce wczorajsze pozycje nieprzyjacielskie, gdzieśmy znaleźli tylko puste skrzynie i trochę zielonych, jeszcze nie wystrzelonych ładunków. Mówiono, że są one zatrute, lecz ja miałem wrażenie, że posypane one były jakimś antyseptycznym środkiem. Ostatecznie Burowie nie są dzikimi barbarzyńcami. Walczą dzielnie i bardzo przemyślnie, lecz fałszu nie ma w ich metodach.
Żegnamy się z armją, gdyż nasze obowiązki odwołują nas w tył, podczas gdy armja dąży naprzód. Ona idzie na kule, my wracamy do mikrobów. Jedno i drugie walka o cześć i sławę sztandaru, pod którym walczymy. Obok nas suną nieprzeliczone wozy, wagony, powozy i pojazdy wszelkiego rodzaju, długi i olbrzymi, nieco bezładny tabor armji. Nareszcie mijamy wszystko i zdążamy przez opustoszałą równinę z powrotem do Brandfort, odległego o jakieś dwadzieścia mil, w nadziei, że nam nie zastąpią drogi jacyś jeźdźcy nieprzyjacielscy, idący na przeszpiegi za armją. Przechodzimy obok wczorajszych pozycji naszych baterji i oglądamy wyrwy, poczynione przez pociski działowe. Spostrzegamy, że choć trzy pociski padły w odległości dziesięciu sążni od siebie, to jednak wysokie mrowiska, znajdujące się na tej przestrzeni, zostały nienaruszone. To dowodzi, jak stosunkowo mało niebezpiecznym jest ogień działowy dla leżącej na ziemi piechoty. Sądząc ze śladów na glinie, piciski musiały być czterdziesto funtowe. Nieopodal leżał cały rynsztunek jakiegoś gwardzisty, który widocznie zdjął z siebie