bo gdyby Dr. Roylott powrócił i widział nas, to cała podróż byłaby daremną. Do widzenia i proszę być odważną, bo jeżeli uczyni pani to co powiedziałem, to może pani być pewną, że szybko usuniemy niebezpieczeństwa, jakie pani zagrażają.
Sherlock Holmes i ja z łatwością najęliśmy pokój sypialny i bawialny w gospodzie pod Koroną. Były one na piątrze i z naszego okna mieliśmy widok na aleję z bramą i zamieszkałe skrzydło dworu Stoke Morau. O zmroku widzieliśmy, jak przyjeżdżał Dr. Grimesby Roylott i jak jego potężna figura odbijała od drobnej postaci chłopca, który go wiózł. Chłopcu było jakoś trudno otworzyć ciężką żelazną bramę i słyszeliśmy ochrypły głos doktora i widzieliśmy, z jaką wściekłością potrząsnął zaciśniętą pięścią ku chłopcu. Wózek popędził, a w kilka minut później ujrzeliśmy, jak nagle pomiędzy drzewami zabłysło światło, jakby zapalono lampę w jednej z bawalni.
— Czy wiesz, Watsonie, mówił Holmes, gdyśmy siedzieli razem wśród zapadającej ciemności, że w istocie mam pewne skrupuły, czy cię wziąć ze sobą dziś w nocy. Grozi wyraźne niebezpieczeństwo.
— Czy mogę ci pomódz?
— Obecność twoja może być nieocenioną.
— Więc z pewnością pójdę.
Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.