Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

szych od siebie. Najemy się jednak dosyć strachu zanim ta noc przejdzie; na miłość zapalmy w spokoju fajkę i zwróćmy nasze myśli na parę godzin na jakiś weselszy temat.


Około dziewiątej godziny światło pomiędzy drzewami znikło i zupełna ciemność zapanowała w kierunku dworu. Dwie godziny minęły powoli, a potem nagle właśnie z uderzeniem jedenastej, jedno jasne światło błysnęło na prawo przed nami.
— To sygnał dla nas, powiedział Holmes i skoczył na równe nogi, pochodzi on z środkowego okna.
Gdyśmy wyszli, Holmes zamienił kilka słów z gospodarzem, tłumacząc, że wybieramy się tak późno na wizytę do znajomego, i możliwem jest, że spędzimy tam noc. W chwilę później znajdowaliśmy się na ciemnej drodze, zimny wiatr wiał nam w twarz, a jedno żółte światło błyszczało przed nami w ciemności, jakby nam wskazywało drogę w naszej nocnej włóczędze.
Nie było bardzo trudno wejść na grunta posiadłości, bo w starym murze ogrodowym było wiele nienaprawionych dziur. Krocząc wśród drzew, przybyliśmy na łakę, przeszliśmy ją i właśnie mieliśmy wleźć przez okno, gdy nagle z kląbu krzewów wawrzynowych wypadło coś, co wyglądało na jakieś ohydne, powy-