Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

przyszła mi do głowy, a kiedym ją skojarzył z wiadomością, że doktorowi posyłano zwierzęta indyjskie, pomyślałem sobie, że prawdopodobnie jestem na dobrym tropie. Pomysł zadania trucizny w ten sposób, żeby nie zostało to odkryte przez jakie badania chemiczne, był właśnie takim, jakiego należało się spodziewać u mądrego, a nielitościwego człowieka, który przebywał na wschodzie. Szybkość, z jaką taka trucizna zwykła działać, powinna także przemawiać za tem, z tego punktu widzenia. Musiałby to być bystry koroner, żeby mógł rozróżnić dwa drobne czarne ukłucia, któreby wskazały, gdzie trucizna zaczęła dokonywać dzieła zniszczenia. Potem myślałem o świście. Doktór musiał z pewnością przywoływać w ten sposób gada, zanim światło dzienne odkryłoby go na ofierze. Wyćwiczył go w ten sposób zapewne przy pomocy mleka, które widzieliśmy, aby wracał do niego na wezwanie. Musiał go umieszczać w wentylatorze o godzinie, która wydawała mu się najlepszą, z tą pewnością, że gad popełza po taśmie i zlezie na łóżko. Mógł on ukąsić lub nie mieszkankę pokoju, ona mogła przez cały tydzień co noc unikać śmierci, ale prędzej, czy później musiała paść jej ofiarą.
Przyszedłem do tych wniosków, zanim jeszcze wszedłem do pokoju doktora. Badanie