Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, że to rzecz najoczywistsza, rzekł Mr. Cunningham poważnie. Przecież mój syn Alec jeszcze nie udał się do łóżka, więc pewnie musiałby słyszeć, że ktoś wchodzi.
— Gdzież on się znajdował?
— Siedziałem w moim pokoju do ubierania się, paląc fajkę.
— Które to okno?
— Ostatnie na lewo, obok okna mego ojca.
— Czy obie lampy panów się paliły?
— Naturalnie.
— Jest tu kilka osobliwszych kwestyi, rzekł Holmes z uśmiechem. Czyż to nie jest nadzwyczajną rzeczą, żeby złodziej, a do tego złodziej, który miał poprzednie doświadczenie — rozmyślnie wdzierał się do domu, w porze kiedy mógł widzieć ze świateł, że dwóch członków rodziny jeszcze było na nogach.
— Musiał on mieć zimną krew.
— A zresztą gdyby sprawa nie była zawikłaną, to nie bylibyśmy zmuszeni prosić pana o wyjaśnienie, dodał Mr. Alec. Ale co do pańskiego przypuszczenia, żeby człowiek ten miał okraść dom, zanim go Wiliam przychwycił, to uważam to za największą niedorzeczność. Czyżbyśmy nie zauważyli, że pomieszkanie jest w nieładzie i że brak rzeczy, które zabrał.