Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa jego przerwał nagły krzyk: Ratunku, ratunku, mordują! Z przerażeniem poznałem głos mego przyjaciela. Wypadłem jak szalony z pokoju do wyjścia. Krzyki, które zmieniły się w ochrypłe niewyraźne głosy, wychodziły z pokoju, któryśmy najpierw oglądali. Wpadłem do środka, a potem do pokoju do ubierania się poza nim. Dwaj Cunninghamowie stali nachyleni nad rozciągniętym na ziemi Sherlockiem Holmesem, młodszy cisnął go za gardło oboma rękami, a starszy zdaje się wykręcał mu ramię. W jednej chwili trzech nas odepchnęło ich od niego, a Holmes zataczając się powstał na nogi, bardzo blady i widocznie strasznie wyczerpany.
— Aresztuj tych ludzi, inspektorze! wyjąkał.
— Pod jakim zarzutem?
— Za zamordowanie ich stangreta Wiliama Kirwan.
Inspektor wypatrzył się na niego jak obłąkany.
— O! proszę pana, Mr. Holmes, wyrzekł w końcu. Pewny jestem, że pan naprawdę nie sądzisz — —
— Ależ człowieku! popatrz na ich twarze! krzyknął krótko Holmes.
W istocie nigdy nie widziałem wyraźniejszego przyznania się do winy, malującego się na rysach ludzkich. Starszy zdał się być przybi-