tak zupełnie wzięła górę nad innymi względami, że obaj parsknęliśmy głośnym śmiechem.
— Nie widzę w tem nic tak bardzo śmiesznego, przemówił nasz klient, płonąc nie gorzej od swej głowy. Jeżeli pan nie możesz nic lepszego zrobić jak się śmiać, to mogę udać się gdzie indziej.
— Nie, nie, mówił Sherlock Holmes, sadzając go znowu na krześle, z którego się podniósł. Rzeczywiście, nie opuściłbym sprawy pana za nic w świecie. Jest ona w najwyższym stopniu interesująca i niezwykła. Ale jest w tem, jeżeli mi pan daruje, że tak powiem, trochę komizmu. Proszę, jakie pan przedsięwziąłeś kroki, kiedyś znalazł tę kartę na drzwiach?
— Zachwiałem się, panie. Nie wiedziałem co robić. Potem dowiadywałem się po biurach sąsiednich, ale żadne z nich nie zdawało się wiedzieć coś o tem. Ostatecznie poszedłem do gospodarza, który jest kasyerem i mieszka na pierwszem piętrze, i zapytałem go, czyby mi nie mógł powiedzieć, co się stało z Ligą czerwonowłosych. Mówił, że nigdy nie słyszał o takiem towarzystwie. Potem pytałem go, kto jest Mr. Duncan Ross. Odpowiedział mi, że nazwisko to jest dla niego obce.
— To ten pan, rzekłem, z 4 tego numeru.
— Co — ten rudy?
Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.