Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż Watsonie, mówił Holmes, kiedy nasz gość nas opuścił, co ty z tego rozumiesz?
— Nic z tego nie rozumiem, odpowiedziałem otwarcie. To jest bardzo tajemnicza sprawa.
— Z reguły, mówił Holmes, im bardziej jakaś sprawa jest bizarre, tem mniej tajemniczą się okazuje. To już twój zwyczaj, że równie trudno przychodzi ci zbadać zbrodnię pozbawioną cech charakterystycznych, która jest w istocie zawikłaną, jak wyczytać coś z pospolitej twarzy. Ale muszę się uporać z tą sprawą.
— Co zamierzasz więc zrobić? spytałem.
— Palić — odparł. To jest kwestya tylko trzech fajek, proszę cię więc, żebyś nie mówił do mnie przez 50 minut.
Obrócił się na swym fotelu, oparł haczykowaty nos na swych cienkich kolanach i tak siedział z oczyma zamkniętemi i czarną glinianą fajką w zębach, wysterczającą jak dziób jakiego dziwnego ptaka. Zacząłem myśleć, że zasnął, i sam naprawdę się zdrzemnąłem, gdy nagle Holmes zerwał się z krzesła jak człowiek, który się zdecydował, i położył swą fajkę na kominku.
— Sarasate gra dziś popołudniu w St. James Hall, przemówił? Czy twoi pacyenci mogliby się obejść bez ciebie przez kilka godzin?