banku. Z mego stanowiska mogłem patrzeć przez kosz na podłogę. Nagle w oczy moje uderzył błysk światła.
Najpierw była to tylko iskierka migocąca na kamiennej posadzce. Potem wydłużyła się w jasną smugę, wreszcie bezpośrednio potem pojawiła się rysa, a w niej biała, prawie kobieca ręka, badająca grunt dokoła tego małego promyka światła. Przez minutę, albo dłużej, sterczała ręka z podłogi, poruszając palcami. Potem cofnęła się równie szybko jak się ukazała i znowu zapanowała zupełna cisza, tylko jedno pasemko światła czaiło się, oznaczając szparę pomiędzy kamieniami.
Ale ręka ta zniknęła tylko na chwilę. Z chrzęstem i skrzypieniem obróciła się jedna z białych tafli kamiennych na bok i pozostawiła kwadratowy szeroki otwór, przez które wdarło się światło latarni. Ponad krawędzią ukazała się wygolona twarz jakby chłopca, który bystro rozglądał się dokoła, a potem oparłszy ręce na obu stronach otworu, wyciągnął się na ramionach i wzniósł się do góry, aż jedno kolano zatrzymało się na brzegu. Zaraz potem stanął on na kraju otworu i wyciągnął za sobą towarzysza, gibkiego i małego jak on, o bladej twarzy i kudłatych rudych włosach.
— Dalej do roboty! szepnął. Dłóto i worki
Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.