Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Takie było moje spotkanie z profesorem Moriarty’m. Muszę przyznać, że zostało mi po niem niemiłe uczucie. Jego pozornie łagodny a szczery sposób mówienia robił wrażenie otwartości i zmuszał wierzyć w prawdziwość groźby. Zapytasz zapewne, dlaczego nie wezwałem przeciw niemu pomocy policyi. Dlatego, ponieważ byłem przekonany, że cios zostanie wykonany nie przez niego, ale przez jego pomocników. Mam już na to liczne dowody.
— Czy już zostałeś napadnięty?
— Naturalnie, mój kochany Watsonie; profesor Moriarty nie jest człowiekiem, któryby dozwolił róść trawie pod swojemi stopami. Koło południa wyszedłem, aby załatwić sprawunki w Oxford-Street. Byłem właśnie na rogu Bentinck-Street i Welbeck-Street, gdy nagle wjechał na mnie z szaloną szybkością powóz parokonny; skoczyłem na chodnik i w ten sposób uniknąłem niechybnej śmierci, a powóz znikł na następnym zakręcie w Marylebone-Lane. Szedłem wiec odtąd chodnikiem, ale kiedy przechodziłem przez Vere-Street, spadła cegła z dachu i tuż u mych stóp rozbiła się w tysiąc kawałków. Zawezwałem policyę i kazałem dom ten przeszukać. Nie znaleźliśmy nic podejrzanego, dlatego starano się mnie przekonać, że wiatr strącił jedną z nagromadzonych na dachu cegieł. Znałem