Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/147

Ta strona została uwierzytelniona.

zajęła. Wprawdzie rysy jego twarzy pozostały nieruchome, jak zawsze, ale powieki opadały na jego oczy coraz bardziej, i wznosił się coraz gęstszy dym z jego fajki przy każdym niespodziewanym zwrocie w tej historyi. Zaledwie lekarz skończył, Holmes nie mówiąc ani słowa, zerwał się, wcisnął mi mój kapelusz do ręki, swój wziął ze stołu i wyszedł z doktorem Trevelyanem. Po upływie kwadransu stanęliśmy przed jego domem mieszkalnym przy Brook-Street, który był ponury i brzydki, jak wszystkie inne domy handlowe w West-end. Wpuścił nas służący i szliśmy po schodach, wyścielonych chodnikiem, na górę.
Wtem stało się coś całkiem niespodziewanego. Lampa na piętrze nagle zgasła, a w ciemności usłyszeliśmy chrapliwy, drżący głos, wołający do nas:
— Mam rewolwer w ręku i strzelam, jeśli się zbliżycie.
— Ależ zaprzestań pan tych głupstw, panie Blessington, zawołał Trevelyan rozgniewany.
— A więc to pan, panie doktorze, rzekł głos tonem wielkiej ulgi. Ale tamci obaj panowie — czy są rzeczywiście tymi, za których się podają?
Jego bystry wzrok starał się przeniknąć ciemność, o ile to było tylko możliwe.