Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/160

Ta strona została uwierzytelniona.

urzędnika, którzy mają tu przyjść; wtedy będę mógł prawdopodobnie wyjaśnić wszystko, co w tej sprawie jeszcze niejasnego pozostaje.
Obaj panowie stawili się w umówionym czasie, ale minęły już trzy kwadranse na czwartą, nim wreszcie mój przyjaciel przyszedł. Gdy wszedł, poznałem natychmiast po jego minie, że usiłowania jego odniosły pomyślny skutek.
— Cóż słychać nowego, Lanner?
— Mamy służącego.
— Doskonale, a ja innych.
— Co — schwytanych!? zawołaliśmy wszyscy trzej.
— To nie, ale wiem, co to za jedni. Ten, który się nazywał Blessingtonem, jest w urzędzie policyjnym doskonale znany, a niemniej też jego mordercy. Nazywają się oni Biddle, Hayward i Moffat.
— Banda rozbójników, która obrabowała Bank Worthingdona, zawołał Lanner zdumiony.
— Naturalnie, odparł Holmes.
— A wiec Blessington nie był to nikt inny, jak Sutton.
— Tak jest.
— W takim razie wszystko jest jasne jak słońce.
Ja i Trevelyan patrzyliśmy na siebie niezwykle zmieszani.