Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/101

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby wyklęta, a ten pozór złowrogi odpowiadał ponurej tragedji, jaka nad nią zawisła.
Toby, zbliżywszy się do okalającego muru, zaczął lecieć tuż pod nim, skowycząc, i przystanął wreszcie w rogu, osłoniętym młodym krzakiem. W miejscu, gdzie łączyły się dwie ściany muru, wyjęto kilka cegieł, a otwory były zdeptane i zaokrąglone na dolnej krawędzi, jakby służyły często za drabinę. Holmes wszedł po tych stopniach i, wziąwszy psa odemnie, spuścił go na przeciwną stronę.
— O, patrz, tu jest odcisk ręki człowieka z drewnianą nogą — rzekł, gdy znalazłem się obok niego. — Widzisz małą plamkę krwi na białem wapnie? Jakie szczęście, że jej deszcz nie zmył! Pomimo, iż minęła już przeszło doba od ich ucieczki, jestem przekonany, że woń kreozotu pozostała jeszcze na drodze.
Wyznaję, że miałem co do tego niemałe wątpliwości, zważywszy wielki ruch, jaki panował na gościńcu. Wszelako obawy moje pierzchły niebawem. Toby nie zawahał się, ani zatrzymał na chwilę, lecz, kołysząc się, biegł ciągle naprzód. Najwidoczniej ostra woń kreozotu górowała nad wszystkimi zapachami.
— Nie myśl — rzekł Holmes — że powodzenie moje w tym razie zależy jedynie od tego, iż jeden z tych jegomościów wsadził przy-

91