Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest. I to, ku rozpaczy Jonathana, sądząc po sposobie, w jaki tupał nogami, gdy wszedł do pokoju. Nie miał żadnego żalu do Bartłomieja Sholto i byłby wolał związać go poprostu i zakneblować mu usta. Nie zamierzał bynajmniej podsuwać własnej głowy pod stryczek. Wszelako nie było rady: dzikie instynkty jego towarzysza wybuchnęły i trucizna zrobiła swoje. Jonathan Small tedy pozostawił swoją pamiątkę, spuścił skrzynkę ze skarbem przez okno i sam udał się jej śladem. Oto przypuszczalny, zdaniem mojem, bieg wypadków. Co zaś do powierzchowności osobistej Small’a, to musi on być w średnim wieku i musi być ogorzały, skoro odbył swoją służbę w takim piecu jak Andamany. Wzrost jego łatwo da się wywnioskować z długości kroku, a wiemy też, że ma pełny zarost. Bujność owłosienia jego właśnie uderzyła nadewszystko Tadeusza Sholto, gdy go ujrzał pod oknem. Myślę, że to już wszystko.
— A spólnik?
— O, i tu tajemnica niezbyt zawikłana. Ale dowiesz się niebawem wszystkiego. Jakie to powietrze poranne rozkoszne! Spojrzyj... ta drobna chmurka powiewa, niby różowe pióro jakiegoś olbrzymiego flaminga... Teraz purpurowy brzeg słońca wsuwa się na ławę chmur

96