Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/63

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.
Tragedja w Pondicherry Lodge.

Była już blizko jedenasta, gdy dotarliśmy do ostatecznego celu naszej nocnej wycieczki. Wilgotna mgła i wielka stolica pozostały za nami, noc wypogodziła się. Z zachodu wiał ciepły wiatr, ciężkie chmury snuły się leniwie po niebie, a od czasu do czasu półksiężyc wyzierał po przez szczeliny w obłokach. Było dość jasno, tak, że widzieliśmy drogę przed sobą, ale Tadeusz Sholto wziął jedną z bocznych latarni dorożki i świecił nam.
Pondicherry Lodge stał na własnym gruncie, otoczonym bardzo wysokim murem. Jedyne wejście stanowiły wąskie drzwi, okute żelazem. Do tych to drzwi zastukał w sposób odrębny nasz przewodnik.
— Kto tam? — odezwał się szorstki, gruby głos z wewnątrz.
— To ja, Mc Murdo. Powinieneś już poznawać moje stukanie.
Dobiegły nas mrukliwe dźwięki i brzęk