Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

kluczy. Drzwi cofnęły się ciężko i ujrzeliśmy w nich człowieka krępego, barczystego, o szerokiej piersi, z oświetloną żółtym blaskiem latarni, naprzód podaną, twarzą, który patrzył na nas badawczym, nieufnym wzrokiem
— To pan, panie Tadeuszu? Ale reszta, kto to? Pan nie wydał mi żadnych rozkazów i nic mi o nich nie mówił.
— Nie? Bardzo się dziwię! Powiedziałem wczoraj wieczór bratu, że przyprowadzę ze sobą kilku przyjaciół.
— Nie wychodził dziś przez cały dzień z pokoju. Panie Tadeuszu, nie mam żadnych poleceń, a pan wie dobrze, że muszę się trzymać rozkazów. Pana mogę wpuścić, ale przyjaciele pańscy muszą pozostać, gdzie stoją.
Była to zupełnie niespodziewana przeszkoda. Tadeusz Sholto spoglądał dokoła, zaniepokojony, nie wiedząc co począć.
— Mc Murdo, to bardzo brzydko z twojej strony! — rzekł. — Ja za nich ręczę, a to powinno ci wystarczyć. Patrz, jest z nami młoda panna. Przecież ona nie może stać na ulicy o tej godzinie.
— Bardzo mi przykro, panie Tadeuszu, — odparł nieubłagany odźwierny. — Ci państwo mogą być pańskimi przyjaciółmi, co jeszcze nie dowodzi, że są przyjaciółmi mojego pana.

54