Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Posypana żwirem kręta ścieżka prowadziła przez pusty obszar do dużej, kwadratowej, pozbawionej wszelkiej ozdoby, kamienicy, która pogrążona była w cieniu; blask księżyca tylko padał na jeden róg i oświetlał jedno okno. Widok wielkiego gmachu, w którym panowała ciemność i śmiertelna cisza, sprawiał przygnębiające wrażenie. Nawet Tadeusz Sholto był widocznie rozdrażniony, bo latarnia drżała i chwiała się w jego ręku.
— Nie rozumiem doprawdy, — rzekł. — Musi w tem być jakaś pomyłka. Powiedziałem wyraźnie Bartłomiejowi, że przyjdziemy, a mimo to w jego oknie niema światła. Nie wiem jak sobie to wytłómaczyć.
— Czy on zawsze strzeże w ten sposób swojej posiadłości? — spytał Holmes.
— Tak; zachował zwyczaje ojca. Był jego ulubionym synem, widzi pan i coś mi się zdaje, że ojciec zwierzył mu się z niejednego, o czem mnie nie wspominał nawet. Tam, gdzie pada księżyc, to okno Bartłomieja; jest zupełnie jasne, ale zdaje mi się, że wewnątrz światła niema.
— Nie, niema, — potwierdził Holmes. — Ale widzę blask światła w okienku przy drzwiach.
— To pokój gospodyni. Tam rezyduje

56