Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili przypomniałem sobie, że wspominał nam, iż on i brat są bliźniętami.
— Okropność, — rzekłem do Holmesa. — Co tu począć?
— Trzeba drzwi otworzyć, — odparł i rzucił się całym ciężarem na zamek.
Zatrzeszczał, zgrzytnął, ale nie uległ. Zabraliśmy się więc do niego wspólnemi siłami i, tym razem, otworzył się z głośnym trzaskiem, a my znaleźliśmy się w pokoju Bartłomieja Sholto.
Pokój ten urządzony był jak pracownia chemiczna. Na ścianie, wprost drzwi, wisiała półka, a na niej stały dwoma rzędami różnej wielkości butelki, stół zaś był zarzucony lampkami Bunsena, epruwetkami i retortami. W rogach stały galony z kwasami, oplecione łoziną. Jeden z nich pękł widocznie, bo wypłynął z niego strumień ciemnej cieczy, a w powietrzu unosiła się woń ostra, przypominająca zapach smoły. W jednym kącie stały schodki, wśród stosu gruzów i tynku, a nad niemi znajdował się w suficie otwór, taki duży, że człowiek, mógł przejść swobodnie. Przed schodkami leżał sznur długi i gruby.
Przy stole, na drewnianym fotelu, siedział pan domu, skulony, z głową opuszczoną na lewe ramię, z twarzą zastygła w tym strasznym,

62