Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Ach! ba! wołał Amory, doprawdy?
— Tak, mówił daléj Filip, doktorskim tonem, ale tą razą, nie o dziecinnéj ja mówię miłości. Miłość moja jest prawdziwa, głęboka i długotrwała, skończy się chyba z życiem.
Amory uśmiechnął się: myślił o Antoninie.
— I przyszedłeś mię prosić mówił, abym był tłumaczem uczuć twoich. Drżę na myśl samą. Ale nic nie szkodzi — mów daléj. Jakże się ta miłość zjawiła w tobie, i kto ję rozniecił w twem sercu?
— Kto? O! to już nie gryzetka, Amory, którą można szturmem zdobyć, ale szlachetnego rodu dziewica, z którą może mię chyba złączyć związek święty i nierozerwany. Długi czas nie obciąłem powiedzieć tego, nawet tobie, najlepszemu memu przyjacielowi;.... ależ, nareszcie, choć nie szlachcic, jestem z dobrej i uczciwej familii. — Mój Wuj umierając zeszłego roku zostawił mi 20 tysięcy dochodu i dom d’Eughien. Odważam się więc i przychodzę do Ciebie, Amory, jak do przyjaciela, do brata, który jakieś sam wyznał, ma nagrodzić mi dawne przewinienie, przychodzę