Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/128

Ta strona została przepisana.

W głosie jéj było tyle czucia, tyle prawdy, że wątpić grzechemby było. I uścisnąłem ją.
Siadła — a ja poszedłem ku salonowi.
Gdym na pierwszy wstępował wschodek, słodki głos Magdaleny, jak głos anioła, rozjaśnił smęńtność moję. Zatrzymałem się, nie aby posłuchać co mówią, ale by samym dźwiękiem głosu pocieszyć się. W tém kilka słów wpadło mi do ucha. Nie dość już było słuchać; chciałem słyszeć.
Okno wychodzące na ogród było otwarte i firanka była zapuszczona dla chłodu wieczora, a po za firanką widziałem cienie dwóch głów nachylonych ku sobie.
Rozmawiali po cichu. Słuchałem.
A słuchałem niemy, nieruchomy, bez władzy, bez tchu, bo każde ich słowo, padało mi na serce, niby krople mrozem ścięte.
— Magdaleno, mówił Amory, co to za szczęście dla mnie będzie widzieć Cię ciągle i co dnia; a po nad głową twoją widzieć piękne niebo Neapolu i Sorrenty, równie cudne i wdzięczne jak twoje oblicze.
— Tak, Amory mój drogi, odpowiedziała Ma-