wcale na tym balu; przyszedł nareszcie, kiedy pomyślił, jak to będzie głaskało miłość jego własną, kiedy będzie mógł powiedzieć nazajutrz: byłem na tym wielkim balu, który p. d’Avrigny dawał dla swéj córki. Zresztą po tém co zaszło, Filip sądził, że mu wypadało być o tyle grzecznym dla Antoniny, o ile zimnym względem Magdaleny. Nieszczęściem, Amory ani słowa nie wspomniał przed niemi, i żadna niewiedziała o jego spóźnieniu się niezręczném; dla tegoż nie postrzegły ani jego zbytniej uprzejmości dla jednéj, ani rozmyślnéj oziębłości dla drugiéj.
A p. d’Avrigny tymczasem, zdaleka zwracał baczną uwagę na córkę. W przerwie, po kontredansie poszedł do niéj.
— Niedobrze Ci? idź lepiej do siebie! rzekł jéj.
— O! i owszem, bardzo mi dobrze, doprawdy mój ojcze, doprawdy, rzekła Magdalena, głosem przerywanym, uśmiechając się dziwnie.
— Magdaleno! — zaczął p. d’Avrigny.
— Mój ojcze! nie żądaj odemnie, żebym się ztąd oddalała. Mylisz się, ojcze, jeśli sądzisz, że cierpię. I owszem nigdy mi lepiéj nie było jak w téj chwili.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/162
Ta strona została przepisana.