Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/194

Ta strona została przepisana.

dy i ja mogę powiedzieć, żem się nieco przyczynił do uzdrowienia Magdaleny.
— Prawda! Amory. I właśnie znając całą potęgę miłości twej, spodziewam się, że gotów będziesz i następującą jeszcze uczynić z siebie ofiarę.
— O! wszystko zrobię, co każesz ojcze, bylebyś nie kazał wyrzec się jéj.
— Bądź spokojny mój synu, rzekł p. d’Avrigny Magdalena twoją jest, i niczyją więcéj nie będzie.
— O! co mówisz! mój Boże?
— Słuchaj Amory, rzekł starzec, biorąc go za drugą rękę i łącząc je obie w swych dłoniach, słuchaj!... To nie jest żaden wyrzut ze strony ojca, to fakt tylko, który ci przedstawię jako lekarz; chociaż słabe zdrowie Magdaleny nabawiało mię wiecznéj trwogi, dwa razy jednak tylko zastraszyło mię najbardziéj: raz w małym salonie, kiedyś jej powiedział, że ją kochasz, drugi raz...
— Wiem! wiem! O! nie przypominaj mi tego ojcze mój! Pamiętam to, mój Boże, i nieraz wśród nocnéj cichości, kiedyś ty ojcze czuwał przy łóżku jej, ja płakałem w swoim pokoju i przypomnienie to dręczyło mię jak wyrzut sumienia. Ale cóż robić? Kiedy jestem przy niej, tracę rozum prawie;